PRASA: Popychanie do szkoły
Autor: dr Piotr Szczukiewicz (Nasz Dziennik z dnia 06.11.2008)

Projekty zmian prawnych, które mają wyrównywać szanse edukacyjne i obniżać wiek obowiązku szkolnego, wywołują liczne kontrowersje w środowiskach oświatowych i sprzeciw rodziców. Zwolennicy reformy akcentują korzyści, jakie miałyby ich zdaniem z niej płynąć, np. wyrównanie szans dzieci na początku nauki czy lepsze przygotowanie do edukacji na poziomie podstawowym. Przeciwnicy podkreślają przede wszystkim brak przygotowania szkół do przyjęcia młodszych dzieci, których zbyt wczesne obciążenie zadaniami typowymi dla szkoły może się niekorzystnie odbić na ich rozwoju psychospołecznym. Autor niniejszego tekstu poszukuje odpowiedzi na pytanie czy zatem dobrze się stanie, jeśli odpowiednie akty prawne wejdą w życie? 

Rodzice coraz częściej otwarcie protestują przeciw wprowadzeniu w życie ustawy obniżającej wiek obowiązku szkolnego. Gdy w Dzień Edukacji Narodowej, 14 października br., patrzyłem na pikietę pod budynkiem kuratorium oświaty – czytamy w artykule – w oczy rzucił mi się napis: "Dzieci są nasze, nie państwowe!". Trudno odrzucić tę prostą prawdę. Nasze państwo, poprzez system oświaty, organizuje edukację i wychowanie dzieci, ale przecież nie może zastąpić roli rodziców w tych oddziaływaniach, nie może nie liczyć się z ich zdaniem. Zdaniem Szczurkiewicza sposób wprowadzania ustawy oraz zachowanie niektórych urzędników w ostatnim okresie przypomina czasem zachowanie typu: "Wiemy lepiej, co jest dobre dla waszych dzieci".

Myślenie życzeniowe

Cele stawiane sobie przez ministerstwo wydają się słuszne. Reforma ma ułatwić start edukacyjny dzieciom ze środowisk, w których jest mało przedszkoli lub trudny jest do nich dostęp. Reforma – w założeniach – nie tylko ma obniżyć wiek szkolny, ale również upowszechniać edukację przedszkolną i ułatwiać dzieciom odnoszenie sukcesów szkolnych. Ma podnieść jakość kształcenia oraz wykorzystać sprzyjającą sytuację demograficzną (małą liczebność najbliższych roczników sześciolatków). Ma zmniejszyć się – sygnalizowany często przez nauczycieli nauczania początkowego – rozdźwięk między umiejętnościami dzieci z tego samego rocznika w klasie pierwszej. Przeciwnicy reformy wskazują jednak, że przesłanki, na których opierają się te założenia, mogą być bardzo nietrafne. Jak wskazuje Justyna Dąbrowska ze Społecznego Towarzystwa Oświatowego, szanse edukacyjne wyrównuje się w przedszkolu, a nie w szkole. Szkoła ma charakter bardziej masowy i uniformizujący. Podstawa programowa dla przedszkoli pozwala nauczycielowi pracować "na poziomie dziecka", aby uzupełniać podczas zabawy i nauki dostrzegane braki rozwojowe i kulturowe. Tymczasem szkoła, także w klasach początkowych, podporządkowuje dziecko programowi nauczania i rozlicza je z jego opanowania. W szkole jest mniej miejsca na indywidualizację działań edukacyjnych niż w przedszkolu. Może więc dojść do tego, że wcześniejsze podjęcie nauki szkolnej zróżnicuje, a nie wyrówna szanse uczniów. Obniżenie wieku szkolnego może zatem nie mieć związku z "podnoszeniem jakości kształcenia", a nawet mieć wpływ odwrotny.

Analizując założenia reformy, można dojść do wniosku, że projekt upowszechniania edukacji przedszkolnej i jednoczesne dążenie do obniżania wieku szkolnego zupełnie nie są skoordynowane. Rodzice skupieni w "Forum Rodziców" uważają, że iluzją może się stać ich wolny wybór, jeśli chodzi o formę kształcenia 5- i 6-latków w okresie wdrażania reformy. Gminy są już teraz zachęcane do przyjmowania 6-latków w 2009 r. do szkół, gdyż za to dostaną więcej pieniędzy. Wójtowi może być bardziej na rękę zamknąć mało opłacalne przedszkole, a otworzyć oddział zerowy (a nawet oddział przedszkolny!) w szkole.

Autor dodaje, że MEN ma w tej chwili raczej mały wpływ na sieć przedszkoli, będącą w gestii gminnych samorządów. Przy tym reforma, która odbiera 6-latkom możliwość uczęszczania do przedszkoli, w praktyce osłabia znaczenie kształcenia w przedszkolu. Według Społecznego Towarzystwa Oświatowego, realnym zagrożeniem jest zamykanie przez wójtów i burmistrzów pustoszejących przedszkoli w roku, w którym 6-latki powędrują do szkół, a 5-latki nie pójdą do przedszkoli. W ten sposób harmonogram działań, jaki nakreśliła minister edukacji, może przyczynić się, wbrew jej zamierzeniom, do dalszego ograniczenia edukacji przedszkolnej.
W tej sytuacji można odnieść wrażenie, że założenia reformy są w pewnej mierze tylko myśleniem życzeniowym, które nie uwzględnia realiów i nie liczy się z racjonalnymi obawami. Nie odmawiając reformatorom dobrej woli i szczerej chęci poprawy sytuacji polskich dzieci, trzeba dodać, że w małym stopniu biorą oni pod uwagę zagrożenia związane z tą reformą. Zbyt często w wypowiedziach osób odpowiedzialnych za zmiany w systemie edukacji pojawiają się za to argumenty, że obniżenie wieku szkolnego "zbliży nas do Europy" lub "odpowiada europejskim standardom". Tymczasem kraje członkowskie Unii Europejskiej nie są zobowiązane do wprowadzenia jednolitego wieku rozpoczynania nauki. Z reguły dzieci w Europie idą do szkoły między 5. a 7. rokiem życia. Z jednej strony, mamy przykład Wielkiej Brytanii, gdzie dzieci muszą iść do szkoły w tym roku, w którym kończą 5 lat, a wcześniej muszą obowiązkowo uczestniczyć w zajęciach przedszkolnych. Z drugiej strony, można podać przykład Finlandii, gdzie dzieci idą do szkoły w wielu 7 lat. Warto przy tym zwrócić uwagę, że jeśli już mamy szukać inspiracji w innych krajach europejskich, to obecnie lepiej by było, gdybyśmy czerpali wzory z Finlandii niż z Wielkiej Brytanii, gdyż coraz więcej mówi się o kłopotach edukacyjnych na Wyspach Brytyjskich, natomiast Finlandia wciąż jest wśród liderów, jeśli chodzi o osiągnięcia oświatowe. Autor przytacza ostatni raport naukowców z Uniwersytetu Cambridge, sporządzony przez uniwersytecką Narodową Fundację ds. Badań Naukowych (National Foundation for Educational Research) na podstawie kilku szczegółowych raportów, będących owocem badań innych organizacji i wyższych uczelni, jest poważnym ostrzeżeniem dla tych, którzy chcieliby skorzystać z wzorców brytyjskich (za PAP). Zdaniem autorów raportu, dzieci z tych krajów, gdzie naukę rozpoczyna się później, często wyprzedzają pod wieloma względami swych brytyjskich rówieśników. Badacze twierdzą też, że brytyjski system edukacji jest dla małych dzieci zbyt stresujący, szczególnie przy tym krytykując rozbudowany system testów kontrolnych, którym dziecko poddawane jest od samego początku edukacji. Wobec tego typu danych ministerialne plany przyspieszania edukacji szkolnej w Polsce rodzą zrozumiałe zastrzeżenia.

Lekceważenie obaw

Zdaniem autora – obawy dotyczą nie tylko założeń reformy czy faktu, że szkoły nie są gotowe do przyjęcia młodszych dzieci. Wątpliwości budzi także możliwość funkcjonowania sześciolatków w roli ucznia masowej szkoły oraz poziom przygotowania nauczycieli szkół do pracy z dziećmi w tym wieku. Koniecznie trzeba podkreślić, że te obawy to nie irracjonalne lęki nieuświadomionych rodziców, ale poważne wątpliwości ludzi od dawna związanych z oświatą, praktyków wychowania i nauczania oraz badaczy rozwoju dziecka.
Badania porównujące osiągnięcia dzieci w zerówkach przedszkolnych i szkolnych wskazują na statystycznie istotne różnice na korzyść przedszkoli. Sześciolatki w przedszkolach były wyraźnie aktywniejsze, wykazywały wyższy poziom rozwoju umysłowego, uzyskiwały lepsze wyniki w zakresie przygotowania do rozpoczęcia nauki, były lepsze w kategoriach szczegółowych, składających się na ogólny poziom dojrzałości szkolnej: gotowość do czytania, pisania, liczenia oraz rozumowania, intensywniej rozwijały się ich zdolności poznawcze, osiągały wyższy poziom analizy i syntezy słuchowej oraz wzrokowej.

Ponadto badania ujawniły, że dzieci 6-letnie z przedszkoli potrafiły lepiej dbać o porządek, sprawniej poruszały się po placówce, częściej wykonywały zadania bez pomocy, sprawniej posługiwały się przyborami szkolnymi i lepiej o nie dbały, łatwiej nawiązywały kontakt, były bardziej opiekuńcze, lepiej potrafiły oceniać zachowanie rówieśników, nie były uległe i ciche, poprawnie wykonywały wszystkie polecenia, były bardziej wytrwałe, zainteresowane, lepiej koncentrowały uwagę, były bardziej pewne swojej decyzji, adekwatnie do sytuacji reagowały złością lub gniewem (na podstawie serwisu PAP "Nauka w Polsce"). Także Polskie Towarzystwo Dysleksji oraz Polski Komitet Światowej Organizacji Wychowania Przedszkolnego podzielają pogląd, że przenoszenie wszystkich oddziałów dzieci 6-letnich do szkół przyczyni się do pogorszenia ich edukacji. Zdaniem specjalistów, oddziały przedszkolne w szkołach nie są przygotowane do pełnej realizacji zadań wychowania przedszkolnego. Podkreśla się, że pobyt w placówce szkolnej skupia się jedynie na zadaniach dydaktycznych. Z kolei dyrektorzy szkół zwracają uwagę, że szkoły borykają się z dwuzmianowością, brakiem miejsc w świetlicach czy niedostatkiem nauczycieli wychowania przedszkolnego. W podobnym tonie wypowiada się Zespół Edukacji Elementarnej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN: "Uważamy, iż dla zrównoważonej przyszłości państwa, społeczeństwa i indywidualnego człowieka, niezbędne jest (...) pozostawienie dzieci 6-letnich w budynkach przedszkolnych, dobrze przygotowanych dla realizacji procesu wspierania tych dzieci w ich rozwoju, zamiast lokowania ich w nieprzyjaznych warunkach szkolnych" (cyt. za serwisem PAP "Nauka w Polsce"). Plany przenoszenia opieki i kształcenia dzieci 6-letnich do szkół niepokoją również prof. Annę Brzezińską, zasłużonego psychologa rozwojowego z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Profesor Brzezińska docenia rolę wczesnej edukacji, ale twierdzi, że to raczej przedszkola są przygotowane do uważnej opieki indywidualnej i wyłapywania niedostatków u dzieci. Autor przytacza także opinie prof. Maria Bogdanowicz z Uniwersytetu Gdańskiego, która od lat bada problemy dzieci przedszkolnych i szkolnych. Według niej, opanowanie umiejętności niezbędnych do rozpoczęcia nauki szkolnej bywa bardzo rozciągnięte w czasie, dlatego dojrzałości szkolnej nie da się osiągnąć w dowolnie wybranym momencie i urzędowo określonym terminie. Profesor Bogdanowicz postuluje upowszechnianie edukacji przedszkolnej i prowadzenia na szeroką skalę badań dojrzałości szkolnej. Tego samego zdania jest prof. Grażyna Krasowicz-Kupis, psycholog z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, badająca problemy rozwoju dzieci i przyczyny trudności szkolnych, która dostrzega zagrożenia, jakie niesie ze sobą proponowana reforma i uważa, że osiąganie dojrzałości szkolnej o wiele łatwiej wspierać w warunkach przedszkolnych. Jeśli te opinie zestawić z wynikami ogólnopolskich badań Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej nad dojrzałością szkolną 6-latków, które wskazują, że różnice między umiejętnościami rozwojowymi dzieci w tym wieku sięgają nawet 2-3 lat, to wydaje się, że przenoszenie edukacji przedszkolnej do szkół może tym dzieciom raczej utrudnić wyrównanie różnic rozwojowych, niż ułatwić. Osobiście dodam, że nie spotkałem w tym roku żadnego nauczyciela, pedagoga lub psychologa (a odbyłem kilkadziesiąt rozmów na temat rządowych propozycji obniżenia wieku szkolnego), który nie wyrażałby obaw na temat powodzenia reformy obliczonej na wymuszenie wcześniejszego rozpoczynania edukacji szkolnej. Nawet ci, którzy są gorącymi zwolennikami bardziej intensywnej edukacji dzieci 5- i 6-letnich, uważają, że szkoła musi spełnić wiele warunków, aby to było możliwe, i w najbliższym czasie nie będzie to realne. Między innymi dlatego, że edukacja przedszkolna organizowana jest w formach zabawowych, a edukacja szkolna ma charakter zadaniowy i przedmiotowy. Przeniesienie form edukacji typowych dla dzieci przedszkolnych do szkół wymaga czegoś więcej niż otworzenia nowych klas i zatrudnienia nowych nauczycieli. Psychologowie i pedagodzy, z którymi współpracuję w poradni oraz na uczelni, a którzy mają bogate doświadczenie w określaniu dojrzałości szkolnej i pomocy dzieciom w rozwijaniu ich umiejętności podkreślają, że szkoła dopiero wtedy może przyjmować wszystkie dzieci 6-letnie, gdy stworzy dla nich małe klasy (12-14 osób), zadba o nauczycieli specjalistów (od wychowania przedszkolnego) i o zaspokojenie dzieciom potrzeb niezwiązanych bezpośrednio z dydaktyką, a także będzie wrażliwa na problemy rozwojowe częste w tym wieku. Dopóki to nie będzie możliwe, lepiej jeśli edukację i opiekę powierzy się w głównej mierze przedszkolom. Tam zarówno warunki lokalowe, jak też przygotowanie i liczebność personelu bardziej gwarantuje stworzenie warunków przyjaznych dla rozwoju dziecka 5- czy 6-letniego. Dlatego zdecydowanie przeważają głosy, że bezpieczniej będzie rozszerzać zasięg edukacji przedszkolnej, niż przenosić dzieci na siłę do szkoły.
Uwagi ekspertów i rodziców poważnie potraktował rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski, który ocenił, że szkoły nie są przygotowane na przyjęcie tak małych dzieci i prosił ministerstwo o odłożenie reformy w czasie. Na fakt wielu obaw związanych z reformą zwrócił też uwagę nowy rzecznik praw dziecka Marek Michalak, który pod wpływem protestów i skarg zdecydował się zaprosić do dyskusji różne strony sporu. Debata, która odbyła się 15 października br. w Biurze Rzecznika Praw Dziecka, potwierdza niestety, że strona ministerialna ma tendencję do bagatelizowania obaw, jakie rodzi reforma. Zwolennicy reformy zapewniają, że są dobrze przygotowani, iż harmonogram jest optymalny czy też, że środki będą wystarczające. Niestety, trudno to potwierdzić. Warunki powodzenia reformy, które formułują reformatorzy, nieodparcie nasuwają wcześniej wyrażoną myśl, że ich myślenie ma charakter życzeniowy: "To szkoła musi się zmienić", "Musimy wychować nowe pokolenie rodziców", "Powinny ruszyć kaskadowe szkolenia nauczycieli", "MEN musi podjąć działania informacyjno-promocyjne" (cytaty za www.monitor.edu.pl). Pomysł przekonywania rodziców poprzez odpowiednią akcję promocyjną autor uważa za chybiony. Ten rodzaj działań byłby celowy, gdyby lęki rodziców wiązały się z niedostatkiem informacji lub uprzedzeniami. Tymczasem obawy przed reformą mają wiele racjonalnych podstaw, są też poparte doświadczeniem specjalistów i wynikami badań. W tej sytuacji działania promocyjne są wyrzucaniem publicznych pieniędzy - lepiej od razu przeznaczyć je właśnie na zwiększenie dostępności przedszkoli dla dzieci, które opieką przedszkolną nie są objęte. Podejmowanie działań promocyjno-reklamowych w sytuacji, gdy wielu ekspertów i rodziców ma poważne zastrzeżenia do reformy, rodzi też podejrzenie, że reformatorzy zamierzają zlekceważyć ich opinie. Czyżby zapomnieli, że urzędy państwowe odpowiedzialne za działania edukacyjne mają wspierać rodziców w działaniach na rzecz dzieci, a nie z rodzicami walczyć? Wydaje się, że trzeba ciągle przypominać, iż "dzieci nie są państwowe".

|<< 1  2  >  >|